6 sierpnia – Puerto de la Cruz i Playa del Boullullo

Wstałem przed 9:00 i przygotowałem rzeczy do prania, ponieważ Harald zaproponował mi że mogę mu je podrzucić. Właściwie to zaczynały mi się już kończyć czyste gacie, a u Jensa jest tak wilgotno, że o praniu czegokolwiek można zapomnieć, bo nic nie schnie. Po śniadaniu na które zjadłem avocado, pieczywo i musli ze świeżym bananem, pobuszowałem trochę w sieci. Jednak czasami szczęście się do mnie uśmiecha. Udało mi się zabookować wejście na el Teide. Wulkan może być normalnie odwiedzany, ale ostatnie 200 metrów jest ściśle chronione i udostępniane jedynie 200 odwiedzającym dziennie. Rejestrować można się online. Od pewnego czasu śledziłem stronę internetową, gdzie niestety cały sierpień był już zajęty. Dzisiaj udało mi się znaleźć wolny slot na sobotę 11 sierpnia. Trzymajcie kciuki. Około 12 wyszedłem z domu i wolnym, spacerowym krokiem powędrowałem w kierunku centrum miasta. Dobrze zrobiła mi zmiana butów na sandały, stopy odpoczywają. Dobrym wyborem była wędrówka wzdłuż ciasnych uliczek nad samym brzegiem stromego wybrzeża – są piękne. Doszedłem do starego miasta i zawróciłem, bo zgłodniałem. Rano poprosiłem Haralda żeby pokazał mi na mapie kilka kluczowych miejsc – market Mercadona i jakieś restauracje z otwartym bufetem. Odnalazłem restaurację WOK, w której za 8EUR najadłem się do syta z deserem w postaci lodów i owoców. Szczerze polecam, a w szczególności potrawy przyrządzone przez kucharza z wybranych przez nas składników. Chwilka odpoczynku po posiłku i ruszam w drogę. Harald pokazał mi jak dojść na niezatłoczoną plażę na drugim końcu miasta, nazywającą się Playa del Boullullo. Na mapie wydawało się bliżej niż w rzeczywistości, trzeba było się wspinać krętymi uliczkami położonymi na klifie, ze wspaniałym widokiem na ocean. Potem droga przebiegała koło plantacji bananów, na zmianę w górę i w dół, potem jeszcze trzeba było przeciąć niewielki wąwóz i w końcu doszedłem do plaży. Czarny wulkaniczny piasek i skały, podobnie jak we wszystkich plażach w okolicy. Zejście na plaże po klifie i dużych stopniach zrobionych z kamieni. Gdy przyszedłem fale były znośne. Po chwili zaczęły być coraz większe, ale nie przyszedłem tutaj po to żeby wylegiwać się na piasku, z resztą nie wziąłem ręcznika. Kąpałem się ponad godzinę z drobnym odpoczynkiem, bo walka z około 2-metrowymi falami jest bardzo męcząca. Pora była się zbierać, bo dzisiaj obiecałem coś ugotować, zgadnijcie co – kebab 😀 Droga powrotna minęła szybko, bo głównie z górki. Zrobiłem zakupy w Mercadonie i powędrowałem do Haralda. Po posiłku i pogawędkach, znowu zalogowałem się do sieci, żeby ponownie zaplanować najbliższe dni, bo możliwość wejścia na el Teide sporo zmieniła. Przed snem szybki prysznic, a jutro raczej relaks.