28 lipca – Przez terytorium „wroga”.

Dzień ponownie zaczął się wcześnie, bo o 6:00. Szybkie śniadanie, zniesienie bagażu do samochodu, pożegnanie z Przemkiem i „rura Hellmute”. Tak czy inaczej, wyjazd opóźnił się o jakieś 45 minut, dlatego nie zatrzymałem się po drodze w mijanej Biedronce. Dzień zapowiadał się słonecznie, jednakże jeszcze przed granicą z Niemcami niebo zachmurzyło się znacznie i spadła ulewa, która z drobnymi przerwami towarzyszyła nam około godziny. Wycieraczki momentami nie wyrabiały. Ale jechało się dobrze, bo nie było ruchu na drodze. Ivan co chwila podsypiał. Nagrał wczoraj DVD z południowoamerykańskimi rytmami, niestety radyjko wypięło się na nią i zmuszony był słuchać rytmicznego „hałsiku” 😉 Miałem go podwieźć w okolice „berlińskiego pierścienia”. Znalazł wczoraj informację o miejscowości z której rzekomo łatwo mu będzie dojechać do centrum. Jak się okazało nic bardziej mylnego. Po drodze tam dwa razy pomyliłem trasę. Pierwszy raz „Hołek” zapodał zmyłkę, a potem to już kontynuacja „czelendżu”. W każdym razie, po drodze do miejscowości w której miałem wysadzić Ivana, błysnął fotoradar. Byłem maksymalnie zdziwiony, bo ograniczenie było do 60km/h, a GPS wskazywał 65km/h. Ogarnął mnie lekki „wkurw”, który minął po jakiś 15 minutach. Mam nadzieję że chociaż dobrze wyszedłem na zdjęciu, albo że klisza się prześwietli. Miejscowość docelowa Ivana okazała się kompletną dziurą bez możliwości bezpośredniego dojazdu do centrum, dlatego zawróciliśmy na niedawno mijany „Makdonalds”, gdzie go wysadziłem. Proponował mi kawę, ale odmówiłem, bo w planie miałem wizytę Franka – kolegę z internetowej MMORPG w którą niegdyś namiętnie grałem.
Dalsza droga mijała znośnie, ruch na A2 był niewielki i wszystko wskazywało na to że będę u Franka ok. 14:00. Jednak szybko przekonałem się że tak nie będzie. W okolicach Hannoveru utkwiłem w półtoragodzinnym korku, co wykasowało odwiedziny Franka, gdyż wychodził z rodziną o 16:00. Kolejną niemiłą niespodzianką okazało się sprzęgło (chyba). Otóż początkowo jechałem ok. 100km/h, po przygodach na „berlińskim pierścieniu” postanowiłem przyspieszyć do 120-130km/h, ale po zaliczeniu korka, stwierdziłem że dalsze gazowanie nie ma sensu i postanowiłem być zawalidrogą jadąc 90km/h (jest to maksymalna prędkość, przy której praca silnika mojego Hellmute’a jest jak na warunki dieselowskie znośna, potem ryczy jak wół). Także wyglądało na to że sprzęgło zaczęło się ślizgać w momencie gwałtowniejszego przyduszenia gazu. Nie wiem jak to jest możliwe, bo wymienione zostało dokładnie miesiąc temu, bo jego czas dobiegał już końca i nie ryzykować usterki podczas zaplanowanej podróży. Po powrocie (o ile dojadę), czeka mnie wizyta u mechanika, mam nadzieję że w ramach gwarancji.
U Christophera byłem o 17:45. Spędziłem ponad 10h za kółkiem przejeżdżając całe Niemcy w szerz, z jedną przerwą na „siuśki” i ćwiczenia rozciągające. Po drodze dopadały mnie chwile słabości, które potęgowało słońce i temperatura, ale głośniejsza muzyka, orzeszki ziemne do przegryzania, to sposoby które skutecznie zapobiegają zaśnięciu przed kierownicą. Jestem na prawdę wykończony, a wiem że dzisiaj i tak się nie wyśpię. Goch to typowo niemieckie miasteczko, z niskimi lub piętrowymi domkami. Na miejscu miałem okazję przetestować nową kartę bankową w walucie EUR – działa! W przeciwnym razie miałbym utrudnioną podróż. W pobliskim markecie nie znalazłem niestety upragnionego twarożku, musiałem zadowolić się jogurtem. Z Christophem spędziłem wieczór przy wspólnym posiłku i na rozmowach. Piwa jednak nie wypiliśmy, pomimo że przywiezione Lubuskie od razu ulokowałem w lodówce. Mimo że Christoph nie pije dużo alkoholu, ucieszył się z Żubrówki, którą mu podarowałem. Nigdy nie był w Polsce, ale słyszał o niej z opowiadań Litwinów których gościł z couchsurfingu. Z powodu bliskości Weeze i małej gęstości zaludnienia w okolicy, ma dużo gości – jestem jego 40-tym gościem z couchsurfingu. Christoph to miły i uczynny facet. Jest rzeczoznawcą, który zajmuje się wypadkami – opisywanie szkód, kalkulacja itd. Dużo pracuje, ale lubi też podróżować (także motorem) i zwiedził już wiele miejsc. Zostawiłem u niego na podjeździe Hellmute’a. Wystarczy na dzisiaj, pora na sen. Zanim jednak się położę czeka mnie wieczorna toaleta i drobne przepakowanie. Natomiast za oknem rozszalałą się burza z ulewnym deszczem, która przyniosła orzeźwienie, bo końcówka dnia była upalna również upalna.