25 sierpnia – trekking w Tarajalejo i urodziny Davide’a

Wstałem po 8:30 i po śniadaniu spakowałem się. W międzyczasie przyjechał kolega Tibisay, który próbował otworzyć drzwi jej polówki bez klucza. Niestety nie udało mu się, dlatego zdecydowali się na wybicie bocznej tylnej szyby. Tibi pogodziła się już ze stratą kluczy i ucieszyła się że auto będzie gotowe na poniedziałek i będzie nim mogła jechać do pracy. Pożegnałem Tibisay, która walczyła z okruszkami wybitej szyby w aucie, dziękując za świetnie spędzony czas i za to że nauczyła mnie kilku słówek, bo mówiła do mnie niemal wyłącznie po hiszpańsku, z dużą cierpliwością tłumacząc mi słowa których nie rozumiałem. Powędrowałem z pełnym obciążeniem stromymi i wąskimi uliczkami do deptaku, którym wzdłuż plaży doszedłem do przystanku przy Playa del Matorral. Tam złapałem stopa na którego niestety czekałem około godziny czasu, przepuszczając jeden autobus do Puerto del Rosario, myśląc że to jest bezpośredni, ale tak nie było. Angela była u koleżanki, więc zadzwoniłem żeby przyszła do domu. Postanowiliśmy że pojedziemy się gdzieś przejść, bo za gorąco jest na bieganie. Poza tym czułem trochę mięśnie po wczorajszym biegu. Angela ma fajny niemiecki przewodnik po ciekawych ścieżkach trekingowych po Fuerteventurze. Tym razem pojechaliśmy do Tarajalejo. Przeszliśmy plażą i wspięliśmy się na klif, którym szliśmy ponad godzinę czasu. Nie zrobiliśmy całej trasy, ponieważ było bardzo gorąco i mieliśmy jeszcze kilka rzeczy na głowie. Dlatego po dojściu do małej, skalistej i bezludnej plażyczki postanowiliśmy wziąć kąpiel … nago :D. Dojście do wody było utrudnione przez skały, ale za to woda była przyjemnie ciepła, dlatego popływałem „żabunią” około 20 minut. Potem porzucałem kamieniami do wody, których wokół było od groma. Po chwili zebraliśmy się w drogę powrotną. Po dojściu do Tarajalejo zaszliśmy do restauracji na plaży zjeść bocadillo :). Ja wziąłem z kalmarami, Angela z czymś co średnio jej smakowało, dlatego postanowiłem zamienić się z nią moją pyszną połówką z kalmarami. Po posiłku udaliśmy się do „markietu” zrobić zakupy, bo Davide miał dzisiaj urodziny. Dlatego postanowiłem zostać u Christiny, żeby zrobić mu niespodziankę. Kupiliśmy tartę z lodami i whiskey, owoce do sałatki owocowej, pieczywo, napoje, dwie butelki wina i ronmiel. Przyjechaliśmy do domu i po prysznicu zaczęliśmy przygotowywać sałatkę owocową, ale przyszła Chris z pracy i porwała Angelę, żeby przywieźć rower, który w pracy zostawiła. Ja zająłem się uzupełnianiem bloga i ostatecznie nie zrobiliśmy sałatki owocowej, a pokrojone owoce wrzuciliśmy do szklanek i zalaliśmy schłodzoną sangrią :D. Chris zrobiła szybko sałatkę z ananasa, sałaty, czosnku i sera feta oraz przygotowała zdjęcia na jakich uwieczniła Davide’a odkąd był na wyspie. Przegrałem jej też kilka z ostatniej wycieczki i spotkania w Morro Jable. Zebraliśmy wszystkie potrzebne rzeczy i poszliśmy na imprezę. Niestety Davide’a nie było, dlatego musieliśmy chwilę poczekać. Jak się okazało był w „markiecie” kupić alkohol i mięso na grilla. Przyjechał razem z czwórką znajomych z Niemiec. Zająłem się rozpalaniem grilla, bo widziałem że chłopaki średnio sobie z tym radzą. Co prawda węgiel był wilgotny, ale jakoś się udało się go rozżarzyć. Davide nie był pewien czy już można wrzucać mięso, ale jak zobaczyłem że są też tłuste żeberka, wiedziałem że zaraz cały grill pójdzie z dymem od kapiącego tłuszczu. Tak się też wkrótce stało i potrzebna była butelka z wodą do przygaszania. Do picia było piwo, wino białe i czerwone, wódka, rum i ronmiel. Za chwilę przyszły jeszcze trzy koleżanki, z Niemiec, Czech i Grecji. Czeszka miała na imię Beata i bardzo dobrze mówiła po polsku, bo wychowała się przy obecnej granicy z Polską. Żeberka z grilla były rewelacyjne, kiełbaski też, potem ugotowaliśmy warzywa. Posiadówka była spoko, pogadałem z wszystkimi gośćmi i napiłem się trochę wina i wódki 😀 Byłem bardzo senny bo ostatnio nie dosypiałem, dlatego zwinęliśmy się z Chris i Angelą około 1:00 do domu, a reszta przygotowywała się do wyjścia „na miasto”. Musiałem się jednak wrócić, bo zapomniałem bluzy i miałem problem ze znalezieniem mieszkania Davide’a wśród tych wąskich uliczek zapełnionych domkami, ale jakoś dałem radę. Po przyjściu do domu od razu kima, bo jutro, w sumie nie wiem co będzie jutro, oprócz tego że płynę na Lanzarote.

Dodaj komentarz