19 sierpnia – wydmy Maspalomas i Playa del Ingles.

Pomimo że dzisiaj jest niedziela, to Gigi poszedł do pracy, a Ina jako że chwilowo nie pracuje towarzyszyła mi w wycieczce do Maspalomas. Po śniadaniu, na które wyjątkowo zjadłem kanapki z serem, poszliśmy na przystanek autobusowy. Próbowałem złapać stopa, ale nawet z dziewczyną u boku nie jest to łatwe. Nie ma się co martwić, bo autobus przyjechał za 15 minut. Po drodze mijaliśmy miejsce w którym pierwszy raz nurkowaliśmy, a kawałek dalej jest klif ze schodkami wijącymi się jak sprężyna pionowo w dół. Są tam skałki przy których już nie można się kąpać, ponieważ było zbyt wiele przypadków śmiertelnych. Ludzie przecenili swoje możliwości lub nie uwzględnili pływów. Po dotarciu do dworca w Maspalomas udajemy się w stronę Playa de Maspalomas. Mijamy niewielki zbiornik wodny, będący pod ochroną, gdyż na skutek pływów zasilany jest słoną wodą z oceanu i występują w nim rzadkie gatunki roślin i zwierząt. Za zbiornikiem zaczyna się szeroki na ok 2km pas wydm, który ciągnie się przez ponad 4km do Playa del Ingles. Przy Playa de Maspalomas jest Faro de Maspalomas – stara latarnia morska, chyba chyba jedyny zabytek warty obserwacji. Udajemy się spacerkiem wzdłuż plaży i wydm. Po około kilometrze wkraczamy na teren nudystów 😀 Nie jara mnie to w ogóle, bo w takich miejscach pełno jest ludzi starszych i mężczyzn. Tak i w tym przypadku, młode nagie kobiety można było policzyć na palcach jednej ręki. Dobrze że miałem okulary przeciwsłoneczne, szkoda że nie były mocniej przyciemniane 😉 Na jednym z barów wetknięta jest tęczowa flaga, od tego miejsca dużo jest nudystów w tym gejów i lesbijek, chociaż tych drugich nie widziałem. Idąc dalej plaża się nieco wyludnia, ale po dojściu do Playa del Ingles znowu golasy i kawałek dalej ludzie w strojach kąpielowych. Zatrzymujemy się tu, żeby wykąpać się w orzeźwiającej wodzie. Plaża rewelacyjna, z jasnym piaskiem, delikatnym zejściem do morza. Woda przeźroczysta i niezbyt duże fale. Jednak jest nudno, bo nic pod wodą nie można obserwować, ale zawsze przyjemnie się co nieco schłodzić. Zaczął się przypływ i nieroztropni ludzie, którzy zostawili swoje rzeczy zbyt blisko wody, zastali je pływające, bądź mokre. Posiedzieliśmy chwile na piasku i zjedliśmy kanapki, które wcześniej przygotowałem. Zebraliśmy się w drogę powrotną. Golasów było więcej, ale też ocean płatał większe figle, bo przypływ wylewał wodę wgłąb plaży, tworząc czasami spore kałuże. Piasek gorący jak diabli, bez obuwia można bardzo szybko poparzyć sobie stopy. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy jednym z nadmorskich barów i poszliśmy popływać. Tutaj plaża była bardziej stroma, a fale większe, ale też była zabawa. Po kąpieli zebraliśmy swoje rzeczy i poszliśmy szukać cienia w Maspalomas, orzeźwiając się mrożoną zieloną herbatą. Przejście wydmami polecam wczesnymi godzinami dnia, albo pod wieczór, bo w ciągu dnia temperatura powietrza i piasku jest zbyt wysoka. Natomiast fani nudyzmu znajdą tutaj kącik dla siebie. Jak to Ina stwierdziła mnogość kolorów, kształtów i rozmiarów jest tutaj zaskakująco duża … . Z Maspalomas odebrał nas Gigi. Zajechaliśmy do sklepu kupić mąkę, bo stwierdziłem że mam ochotę na naleśniki, które przygotowałem po przyjeździe do domu. Naleśniki były z bananem lub dżemem. Wieczorem wybraliśmy się do pobliskiego pubu nad morzem, gdzie w niedziele grają na żywo. Jednakże dzisiaj było wyjątkowo kiepsko, dlatego zwinęliśmy się po jednym piwku i po przyjściu do domu obejrzeliśmy film, po którym poszliśmy spać.

17 sierpnia – Rocque Nublo i górzysty środek wyspy

Dzisiaj dzięki uprzejmości Sergio zwiedzę centrum wyspy. Na śniadanie usmażyłem naleśniki z ciasta które zostało wczoraj. Za nadzienie posłużyły mi gruszki, banan, nektaryny, sok z cytryny, miód i kandyzowane mleko. Po śniadaniu spakowałem się, bo dzisiaj śpię w innym miejscu. Zanim pojechaliśmy w góry, wstąpiliśmy do Decathlonu, gdzie na reszcie zdobyłem 10 sztuk haków do namiotu (za które zapłaciłem 4EUR, to chyba więcej niż zapłaciłem za namiot :P). Po zakupach jazda w góry. Sergio wybrał specjalnie jedną z wąskich dróżek, bo po takich mu się lepiej jeździ. Poza tym widoki z jednej strony na oddalające się Las Palmas, a z drugiej strony na coraz bliższe góry, były rewelacyjne. Zatrzymaliśmy się na kilku punktach widokowych, a widoczność dzisiaj była zaskakująco dobra. Kaktusy rosnące na zboczach ustąpiły pojawiającym się drzewom. Najpierw pojechaliśmy na Pico de Las Nieves (1949m n.p.m.), który jest terenem wojskowym i ustawiono na nim radar. Natomiast z pobliskiego punktu widokowego rozpościera się piękna panorama na południe i wschód wyspy, a w oddali bardzo dobrze widoczna Teneryfa z górującym el Teide. Bardzo dobrze się tu czuję, ponieważ droga prowadzi przez las sosnowy, a dość intensywny zapach żywicy i chłodne powietrze relaksują w tak uaplny dzień jak dzisiaj. Z najwyższego szczytu Gran Canarii udaliśmy się w stronę Roque Nublo (1811m n.p.m.). Samochód zostawiliśmy na parkingu i udaliśmy się w krótką wspinaczkę. Momentami było stromo, ale to czysto rekreacyjna wycieczka. Po drodze mijamy sterczącą skałę nazywaną mnichem, która faktycznie przypomina postać przygarbionego człowieka. Wspięliśmy się na szczyt, w postaci ściętego stożka, na którym są jeszcze 2 skały. Ta mniejsza nazywana jest żabą, a większa to Roque Nublo, która z daleka wygląda na znacznie mniejszą niż jest w rzeczywistości, bo ma ponad 80m wysokości. Pod skałą rzucającą przyjemny cień, zrobiliśmy odpoczynek i zjedliśmy kanapki i owoce. Zanim opuściliśmy to miejsce, poszliśmy bardzo wąskim i niepewnym przejściem na północno-zachodnią wystawę skały, z której rozpościerał się niesamowity widok (w tle dalej widoczny najwyższy szczyt Hiszpanii – el Teide). Niestety przejście wokół Nublo jest niemożliwe, a przynajmniej bardzo niebezpieczne, dlatego wróciliśmy tą samą drogą i udaliśmy się na płaskowyż. W tym miejscu dzisiaj ma być event couchsurfingowy, połączony z innym. Miał być nocleg na płaskowyżu i oglądanie deszczu meteorytów, ale niestety plany uległy zmianie, więc zrezygnowałem z uczestnictwa. Zeszliśmy na dół, skąd Sergio miał mnie zawieść do Tejeda, bo miałem jechać autobusem do mieszczącego się na południu Maspalomas. Jednakże po drodze zaproponował mi że zawiezie mnie do Maspalomas (ostatni autobus odjeżdżał stąd za 30 minut, o 18:00), a wcześniej pojedziemy do wioski w której mieszkali jego dziadkowie i gdzie często spędzał czas jak był dzieckiem – El Espinillo, leżąca kawałek od Tejeda. Do wioski wiedzie kręta i wąska dróżka, na której leży asfalt w idealnym stanie, miejscami jednak nie ma barierek, więc jeśli ktoś wypadnie z trasy, leci w dół. W wiosce mieszka obecnie niewielu ludzi, większość przyjeżdża tylko na weekendy. Okazuje się że w domku dziadków Sergio jest w ten weekend wujek. Najpierw jednak zachodzimy do sąsiadów, którzy chyba jako jedynie są tutaj przez większość roku. Poczęstowali nas chłodnym napojem i po kilku minutach konwersacji idziemy do domku dziadków Sergio. Otwiera ciocia, która zaskoczona jest wizytą i na początku nie poznaje Sergio. Znowu zimne napoje, chwila pogawędki, ale wychodzimy na 15 minut. Sergio oprowadził mnie po okolicy. Nawet kaktusy tu więdną. Całe chaszcze opuncji są przywiędnięte, ponieważ w tę zimę prawie wcale nie padał deszcz. Po powrocie zostajemy poczęstowani zimnym arbuzem i owocami opuncji – tuno. Domek zbudowany był po części w jaskini, co jest jeszcze widoczne w postaci głazów wystających ze ścian. Do ostatniego pomieszczenia prowadzą bardzo niskie drzwi – mają mniej niż 150cm wysokości. Dziękując za gościnę opuszczamy tą maleńką wioskę i udajemy się w drogę do Maspalomas, zatrzymując się po drodze przy punkcie widokowym. Sergio zostawia mnie na dworcu autobusowym w Maspalomas. Spędziłem z nim na prawdę kilka świetnych dni, pełnych żartów i wzajemnego uczenia się słówek w naszych językach.
Po kilkunastu minutach na dworzec przyjeżdżają po mnie Ina i Gigi, którzy przy okazji zakupów w pobliskim markecie oszczędzą mi tłuczenia się z ciężkim bagażem. Ina jest Norweżką, natomiast Gigi (Gregory) jest Słoweńcem, na co dzień pracującym jako nurek, w centrum nurkowym przy jednym z hoteli. Mijając Puerto Rico, jedziemy do Tauro. Większa część drogi prowadzi autostradą, mijamy też kilka tuneli wydrążonych w skałach. Moi gospodarze mieszkają w spokojnej okolicy, przy polu golfowym, a do morza jest jakieś 300m. Wieczór spędziliśmy przy piwku i opowieściach.