27 sierpnia – San Bartolome, Tinajo i Park Narodowy Timanfaya

Wstałem około 8:30, za chwilę usłyszałem budzik Any z zostawionej w salonie komórki, w postaci upierdliwego koguta. Ana wstała dopiero za drugim budzeniem budzika. Ja w międzyczasie zjadłem musli na śniadanie i przygotowałem się do wyjścia. Wyszedłem z domu około 10:30, piorąc wcześniej ręcznie gacie i skarpety, bo zaczynały mi się kończyć. Do centrum San Bartolome doszedłem w kilkanaście minut. Obszedłem stare miasto i poszedłem w stronę drogi prowadzącej do Tinajo. Przy drodze zaopatrzyłem się w sklepie w mini bananki. Niestety nie miałem szczęścia z łapaniem stopa, przeszedłem jakieś 6km zanim mi się udało. Miła kobieta podwiozła mnie do Tinajo, gdzie zaszedłem do pierwszego baru i zamówiłem bocadillo z nadzieniem ze świniaka. W barze siedziało kilku mężczyzn, popijając piwo lub kawę. Za chwilę ledwo powłócząc nogami przyszedł o kuli starszy mężczyzna, który rozmienił 5EUR i poszedł grać na stojącej przy ścianie maszynie. Po chwili zrobił to samo z 20EUR, ale tym razem miał szczęście, bo monety posypały się z maszyny i wrócił z plikiem do baru, gdzie barman wymienił je na 100EUR. Dokończyłem swoje bocadillo i wziąłem na wynos drugie, przyda się podczas wędrówki po parku. Szedłem chodnikiem w stronę drogi do Yaiza. Zaszedłem do „supermarkietu” i kupiłem orzeszki, ciastka i jabłko na później. Po około kilometrze napotkałem na tablice informujące że jest tu główna siedziba władz Parku Narodowego Timanfaya. Poszedłem tam i zadałem kilka pytań, a także wziąłem darmową mapkę. W parku na mapie wyodrębniony jest zielonym kolorem obszar ochrony ścisłej, w którym mamy 4 ścieżki do wyboru:
– Paseo en dromaderio (różowa) – bardzo krótka, na której niewiele zobaczycie, ale przejedziecie się wielbłądem;
– Ruta de Los Volcanes (żółta) – to trasa którą pokonacie autokarem, zatrzymującym się w kilku miejscach, ale z niego nie wysiądziecie aż do końca wycieczki, podróż urozmaicona jest przez lektora, który opowiada historię tego miejsca w językach hiszpańskim, angielskim i niemieckim, koszt 8EUR;
– Ruta de Termesana (zielona) – to kilkugodzinna wędrówka po południowym odcinku terenu ścisłego, możliwa do zrobienia jedynie z przewodnikiem w poniedziałki, środy i piątki, start o 9:00 z Centro de Visitantes de Mancha Blanca;
– Ruta del Litoral (niebieska) – to 5h wędrówka po wybrzeżu, możliwa do zrobienia z przewodniekiem, albo na własną rękę, która rozpoczyna się z Playa del Paso na południu albo Playa de la Madera na północy parku.
Podziękowałem uprzejmej pani za informację i powędrowałem w kierunku Yaiza. Dopiero po 4km złapałam stopa. Tym razem była to para Włochów podróżująca z 3-letnim synkiem. Podjechaliśmy do Centro de Visitantes de Mancha Blanca, gdzie wzięliśmy mapkę dla nich i zadaliśmy jeszcze kilka pytań. Kobieta w informacji zaproponowała również kilka ścieżek poza ścisłym rezerwatem. Zdecydowaliśmy że najpierw zrobimy Ruta de Los Volcanes. Pojechaliśmy zatem do El Taro, gdzie kupiliśmy bilety i ustawiliśmy się w kolejce samochodów czekających na wjazd na parking przy Islote de Hilario. Po około 20 minutach zostaliśmy przepuszczeni i po zaparkowaniu samochodu poszliśmy w stronę autokaru. Niestety ten uciekł nam sprzed nosa, ale podstawiony był następny, który wyruszył po 5 minutach jak tylko ludzie go zapełnili. Przejazd krętą drogą wokół najbardziej aktywnej wulkanicznie części wyspy trwał około 40 minut. Timanfaya ma w sobie jakąś energię, a krajobraz wygląda magicznie, wręcz nieziemsko. Guańczowie wierzyli że procesy wulkaniczne to nic innego jak sprawka diabła Timanfaya, który stał się symbolem parku. Po zakończeniu wycieczki poszliśmy do restauracji El Diablo, zobaczyć jak kucharz piecze kurczaki na wulkanie. Jest tam pomieszczenie z otworem średnicy około 2m na którym rozłożony jest ruszt z mięsem, a z wewnątrz wydobywa się gorące powietrze. Przy restauracji pracownicy parku robią jeszcze dwa pokazy. Wrzucają suche krzewy do niewielkiego otworu, które po chwili zapalają się, oraz wlewają wodę do specjalnych syfonów, które kończą się głęboko pod ziemią. Woda za chwilę wystrzela w postaci słupa gorącej pary, niczym gejzer. W restauracji Włosi zamówili jakąś przekąskę, ja wziąłem piwo i zjadłem kupione wcześniej na wynos bocadillo. Wsiadamy do auta i jedziemy poza ścisły obszar parku, w kierunku Tinajo, gdzie jest ciekawa ścieżka wzdłuż kalder, na które można wejść. Na parkingu pożegnałem się z nimi, i ruszyłem półbiegiem przez nierówną i krętą ścieżkę na Caldera de Montana Blanca. Wokół mnie same pola lawy, a na horyzoncie kilka wulkanicznych stożków. Dobiegając do kaldery zobaczyłem grupkę ludzi wchodzącą na mniejszą kalderę która jest przed Montana Blanca, poszedłem jednak dalej, po czym zacząłem wspinać się pionowo po kalderze od strony południowej. Niestety filmik który chciałem nagrać lekko się nie udał, bo nie zdjąłem wieczka od obiektywu ;/ Ale co moje to moje, bo z kaldery rozpościerał się super widok na okoliczne pola lawy i wulkaniczne stożki. Wspinaczki nie koniec, bo jestem na jednej z niższych części kaldery, poszedłem zatem obrzeżem w kierunku zachodnim. Wiatr wzmagał na sile im wyżej wchodziłem, także musiałem trzymać czapkę, żeby jej nie stracić, do czego prawie doszło kawałek niżej. Po kilkunastu minutach wspinaczki i walki z wiatrem, mijając grupkę obchodzącą kalderę z drugiej strony, doszedłem do najwyższego punktu, który jest zaledwie 167m n.p.m. Ze szczytu rozpościera się ciekawa panorama na ulokowany w zachodnim kierunku rezerwat ścisły, który wczoraj po części zwiedziłem. Co chwilę kłębią się tu chmury, które szybko odpływają przyciągając nowe. Ścieżka prowadziła dalej na około kaldery, dlatego postanowiłem zejść z niej pionowo w kierunku północnym, co jednak było nie lada wyzwaniem, bo łatwo było o poślizgnięcie. Mniej więcej w połowie drogi zaliczyłem „koziołka”, na szczęście skończyło się tylko zadrapaniami przedramienia, łokcia i łydki. Ranki szybko przemyłem wodą i te największe na ręce zabandażowałem, żeby ochronić ją przed nawiewającym przez wiatr piaskiem. Doszedłem do najbliższej ścieżki, która właściwie była drogą szeroką na jeden pojazd i poszedłem nią dalej na północ, mijając po lewej stronie rezydencję, którą ktoś sobie wybudował pod kalderą. Gdy droga rozdzielała się udałem się na wschód, a potem odbiłem na ścieżkę biegnącą na północ. Wokół mnie tylko pola zastygłej lawy. Po około godzinie czasu doszedłem do Playa de La Madera, gdzie zatrzymałem się na krótki odpoczynek i przekąszenie bananów, jabłek i ciastek. Niestety było już po 18, więc trochę za późno na wędrówkę niebeskim szlakiem Ruta del Litoral, prowadzącym wzdłuż wybrzeża obszaru ścisłej ochrony. Dlatego po odpoczynku ruszyłem w drogę powrotną do Tinajo, łapiąc stopa po kilkuset metrach marszu. Do następnego skrzyżowania szutrowych dróg podwiozła mnie para z Niemiec (właściwie to Macedończyk – Dushko i Polka – Magda mieszkający w Niemczech), która objeżdżała właśnie park samochodem. Magdy akcent był zniemczony, bo mieszkała niemal od urodzenia w Niemczech, ale i tak dobrze było zamienić kilka słów po polsku. Podziękowałem za podwózkę i powędrowałem dalej wśród pól lawy i powoli zachodzącego słońca. Stożki wulkaniczne, wystające wokoło i na horyzoncie miały teraz inne, cieplejsze barwy. To jest właśnie to o czym mówił Maksim, że kolory na wyspie zmieniają się w zależności od pory dnia i pogody. Samochód tędy przejeżdżał średnio co 15 minut, ciągnąc za sobą tuman kurzu. Po około 40 minutach udało mi się złapać następnego stopa. Tym razem dwóch młodych Hiszpanów, którzy biwakowali na Playa de La Madera jechało w kierunku stolicy, dlatego podwieźli mnie do samego San Bartolome. Co rusz pytali się czy palę papierosy, albo „trawę”, chyba wiem po co jechali 😉 Po drodze do Any zaszedłem do sklepu, gdzie kupiłem kilka niezbędnych rzeczy, w tym białe wino, które wypijemy dzisiaj z Aną. Objuczony wróciłem do domu, idąc na szczęście z wiatrem, który wieczorem przybierał tu zawsze na sile. Any jeszcze nie było, przyszła jakieś pół godzinki po mnie, dlatego zdążyłem wziąć prysznic i nieco ogarnąć w pokoju. Ana postanowiła ugotować nam dobry wegetariański posiłek: batata frita con limón (smażone słodkie ziemniaki z cytryną), seitan con ajo (seitan z czosnkiem) i crema de almendras (krem migdałowy). Do tego białe wino które kupiłem i hiszpańska muzyka. W miedzyczasie próbowałem nadrobić bloga, ale nie mogłem się skupić. Byłem bardzo zmęczony, bo przewędrowałem dzisiaj ok 35km. Ana wyjęła także formularze które musiałem wypełnić, ponieważ jutro po raz pierwszy w życiu będę nurkował z akwalungiem. Dobranoc.

Dodaj komentarz